Lubliniec - Ocalić od zapomnienia

Od rabusiów miodu po bartników w Kokotku

Zaczęło się od pszczół. Dzikich pszczół w lesie, takim jak nasze Lasy Lublinieckie, pradawnym borze mieszanym, w którym rosły miododajne akacje, wierzby, lipy, klony, głogi i jarzębina, oczywiście nasze kokociańskie dęby, bogate runo i krzewy, pyłkodajne wiązy, olchy, topole i ałycze oraz drzewa iglaste. Kiedy nasi przodkowie nie byli jeszcze ludem osiadłym, lecz wędrując w poszukiwaniu pożywienia, lepszego życia i innych ludzi, trudnili się łowiectwem i zbieractwem, często podchodzili niedźwiedzie, które wdrapując się na drzewa, podbierały tym dzikim pszczołom miód z naturalnych dziupli. Naśladując je, ludzie z czasem sami zostali złodziejami leśnego nektaru.

Cóż, człowiek, istota myśląca, nieustannie ucząc się i doskonaląc swe zajęcia, w pewnym okresie zrezygnował z wędrówki i osiadł w jednym miejscu, rozwijając między innymi techniki pozyskiwania pożywienia. Między VIII, a X w. obserwacja natury podpowiedziała mu, że miast dewastować dziuplę, grabiąc całą jej zawartość, może, nie niszcząc domu pszczół, podbierać połowę produkcji jesienią by przez zimę nie głodowały lub całość na wiosnę, gdy wokół pożywienia w bród i stać się właścicielem, a zarazem hodowcą pszczelego roju. Nie od parady przecież już w XII w. Gall Anonim, nadworny kronikarz Bolesława Krzywoustego o Polsce mówił, że to kraj z lasem miodopłynnym. Ten moment, gdy podpatrywanie natury sprawiło, że ówczesny człowiek świadomie sam zaczął wyszukiwać puste dziuple lub w rosnących drzewach ręcznie je dziać (wydłubywać, budować), a jeszcze później, w odciętych drewnianych kłodach drążyć je i instalować wysoko pod koronami drzew, zabezpieczając przed szkodnikami i znacząc znakami swą własność w lesie, nazwać trzeba powstaniem profesji bartnika i świadomym pobocznym użytkowaniem lasu w ten właśnie bartniczy sposób.

Zawód ten szybko się rozwijał i przynosił ludziom wiele pożytku; z bartnictwa utrzymywały się całe rodziny, a właściciele dóbr odkryli, że mogą mieć z tego nowy, nielichy dochód. Trzeba było tę gospodarkę uporządkować. Powstało więc prawo bartnicze i cechy, stowarzyszenia, a nawet sądy bartników, które rozstrzygały spory. Z czasem bartnictwem tak usankcjonowanym, w większym stopniu zajęło się ziemiaństwo, wiejscy nauczyciele i księża. W ten właśnie sposób kwitło ono w Kokotku, Posmyku i okolicznych leśnych osadach. Cechy wyznaczały drzewa, na których dany bartnik mógł zawieszać kłody, lub bezpośrednio w nich drążyć dziuple/ule.

Najlepiej na kłody bartne nadawały się dęby i wysokie sosny. Zatwierdzano znaki na barciach, każdy bartnik miał swój indywidualny, który przechodził z ojca na syna. Zazwyczaj były to formy prostych znaków graficznych, do których dziedziczący po ojcu młody bartnik dodawał swoją kreskę. Kiedy zwłaszcza na początku XIX w. nastąpiły w otoczeniu przyrodniczym niekorzystne zmiany: rozwój kuźnictwa, wzmożona i często grabieżcza gospodarka leśna, bartnicy zaczęli odcinać od drzew swe barcie i przenosić je bliżej swych zagród, tworząc tym samym pierwsze przyzagrodowe pasieki, w których starodawne ule nazywane były kłodami, barciami, pniami, stojakami, leżakami itp. Z jednej barci można było uzyskać ok. 30 kg miodu. W 1901r. z dna Odry przy ujściu Małej Panwi wydobyto dąb, który miał wydrążoną ludzką ręką dziuplę dla pszczół. Wiek tej barci określono na 920-950 lat. Bartnictwo - leśne pszczelarstwo, odeszło z czasem w zapomnienie. Bartnicy zamienili się w pszczelarzy i inaczej uprawiali swą profesję. Nikt być może dziś nie wspominałby o barciach, bartnictwie, leśnym pszczelarstwie, gdyby nie współczesne problemy z ginięciem pszczół, zanieczyszczeniem środowiska, poszukiwaniem naturalnych, wypróbowanych sposobów na jak najlepszy produkt, najlepsze jego właściwości, a i po trosze także z sentymentu do starodawnej tradycji i troski o środowisko. Okazało się bowiem, że powrót leśnego bartnictwa to dla chowu pszczół potrzebne i pożyteczne łagodzenie skutków upałów i zmiany klimatu oraz ochrona przed zatrutym środowiskiem. Po niemalże 100 latach w kilku miejscach, a jest tych miejsc coraz więcej, następują bardzo poważne próby reaktywacji bartnictwa. Dzieje się to w dużej mierze przy pomocy i udziale bartników aż z Uralu, z Baszkirii. Uczą oni, bo u nas już nikt tego nie potrafił, pszczelarzy i leśników drążenia barci, zasiedlania w nich rojów i chowu pszczół. W lasach koło Spały, w Puszczy świętokrzyskiej, na Podlasiu w Biebrzańskim i Wigierskim Parkach Narodowych. Tam barcie zasiedlono rodzimym gatunkiem pszczoły augustowskiej. Najnowsze przykłady reaktywacji bartnictwa to Bory Dolnośląskie, Nadleśnictwo Świętoszów, na Kaszubach pod Słupią, a bliżej nas - Bartnictwo Borów Stobrawskich - Zielona Barć Olesno. To nie jest tylko ot, taka ciekawostka przyrodnicza. Nie tylko hobbystyczny sposób na ożywienie prastarej sztuki lecz być może ratunek dla ginących pszczół, ale i nowe możliwości dla lokalnej aktywności społecznej oraz oferta dla turystyki, zwłaszcza w miejscach odtworzenia działalności, która tu, w Lasach Lublinieckich była nad wyraz rozwinięta. Jedni w pożytecznej ogólnopolskiej akcji pszczoły adoptują, a my? Może założymy barcie? Kto chętny?

Autor tekstu: Elżbieta Sokołowska
Zdjęcia dzięki uprzejmości - Bartnictwo Borów Stobrawskich - Zielona Barć Olesno