Lubliniec - Ocalić od zapomnienia

Baza przemytników w Tworogu

Autor artykułu: Piotr Serafin

Część II

Wspomnienia p. Józefa Bakoty opisane w pracy „Rany i Blizny Małej Ojczyzny”. Przytoczone fragmenty dotyczą przemytu towarów przez granicę polsko-niemiecką w okresie międzywojennym, w okolicach Tworoga.

Okolice Tworoga na mapie z 1933 roku.

...Trasy pieszego dojścia do granicy i miejsca jej przekroczenia, jak również i trasy powrotu były każdorazowo starannie wybrane i dokładnie znane przewodnikowi. Przewodnikiem był Piotr Śmietana z Rudnika Małego. On to brał opłatę jednego złotego od każdej osoby za przeprowadzenie przez granicę. Zrozumiałym jest, że trasę zmieniano co pewien czas w nieznacznym zakresie, ale w zasadzie wiodła ona w przybliżeniu przez takie miejscowości jak: Lubsza, Psary, Piasek, Kalety, Brusiek i Tworóg. W zasadzie prowadziła ona przez całe czterdzieści kilometrów lasami. Nie lada sztuką było przeprowadzenie całej grupy, liczącej około czterdziestu osób, w porze nocnej leśnymi duktami lub ścieżkami.

Zdjęcie poglądowe.

Była taka zasada, że na czele grupy szedł przewodnik. Za nim po gęsiemu jeden za drugim - pozostali, z tym, że w rozstawie na odległość kontaktu wzrokowego. W taki sposób tworzył się długi wąż, czasem sięgający do pół kilometra. Kolejność miejsca w szyku dla poszczególnych osób wyznaczał każdorazowo przewodnik i była ona cały czas marszu obowiązująca. Podyktowane to było tym, że w razie zasadzki urządzonej przez straż graniczną, złapanych mogło być co najwyżej kilku przemytników. Reszta zaś miała możliwość ucieczki, co nazywało się „rozbitką".

Zdjęcie poglądowe

Marsz w takim szyku przez czterdzieści kilometrów, w nocy i w lesie, wymagał wielkiej uwagi, aby nie stracić kontaktu wzrokowego ze swoim sąsiadem, za którym się podążało. Najbardziej niebezpiecznymi miejscami, przy których straż graniczna urządzała zasadzki były leśne strumienie, tory kolejowe, a przede wszystkim rzeka Mała Panew. Rzeka ta na trasie przemytniczej była śmierdzącą zawalidrogą, bo płynęły w niej ścieki fabryki papieru w Kaletach.

PPHU Natronag. Fabryka papieru w Kaletach. Lata 30-te

Mała Panew była dość dużą rzeką. Szerokość jej wynosiła kilkanaście metrów, a głębokość przy normalnym stanie wody - około metra. Po długotrwałych deszczach poziom wody w rzece wzrastał nawet powyżej dwóch metrów Z tego też powodu korzystano często z miejsc, gdzie były na rzece kładki. Jednak po pewnym czasie straż graniczna domyśliła się tego i urządzała w tych miejscach zasadzki. Aby uniknąć wpadki znaleziono płycizny, przez które przechodziło się w bród na drugą stronę przez tę śmierdzącą i bardzo uciążliwą rzekę. Oczywiście, przechodziło się w łapciach i w ubraniu.

Zdjęcie poglądowe.

Po przejściu wszystko było mokre, co było wielką uciążliwością szczególnie w porze wczesnowiosennej lub jesiennej Zdarzało się i tak, że po przejściu przez rzekę w czasie mrozu spodnie i łapcie zamarzały na nogach i były z tego powodu nawet odmrożenia. Od przeprawy przez rzekę Mała Panew, do Rudnika Małego było jeszcze około piętnastu kilometrów i właściwie po przejściu tej odległości ubranie zdążyło już wyschnąć na człowieku. Pozostał jednak na odzieży charakterystyczny smród tej rzeki, który dla wszystkich mieszkańców tych okolic był tak bardzo dobrze znany. Po przyjściu do domu, trzeba było szybko zmienić odzież, aby pozbyć się tego smrodu ponieważ dla straży granicznej lub miejscowej policji był on sygnałem, że dany osobnik przekraczał granicę. Robiono wówczas w jego domostwie rewizję w celu wykrycia przemycanych towarów niemieckich….

Zdjęcie poglądowe

.Tak przed pierwszą wojną światową, jak i teraz po wojnie, przemyt odbywał się tylko w jedną stronę: z Niemiec do Polski. Czasem tylko przemycano do Niemiec niewielkie ilości polskiej kiełbasy. Polska kiełbasa była tam, w Niemczech lubiana i miała duże powodzenie. Można było jej przenieść tylko małe ilości, gdyż w przeciwnym przypadku straż graniczna niemiecka rekwirowała ładunek. Z Niemiec do Polski przemycało się: sacharynę krystaliczną, rodzynki, figi, pomarańcze, tytoń tak zwany „Feinschnit", zegarki -budziki, zapalniczki, żyletki, brzytwy, scyzoryki, maszynki do strzyżenia włosów, karty do gry i wszelkie sztućce Solingena. Przemycano również metki firmowe do wszelkiego rodzaju bielizny, konfekcji i odzieży, których Żydzi używali do podrabiania wyrobów niemieckich .W bardzo dużych ilościach przemycano niemiecki spirytus do palenia, który był bezbarwny i nieskażony. „Brandtspiritus", u nas nazywany „Bryndką," kupowano tam bardzo tanio, a u nas sprzedawano go do celów spożywczych i znajdował masowych odbiorców. Po prostu spirytus ten u nas rozcieńczano wodą, doprawiano na różne sposoby i pito jako wódkę….

Zdjęcie poglądowe.

...Wszystkie artykuły przemycane z Niemiec były zakupywane za własne pieniądze przemytników i przenoszone na własne ryzyko. Oprócz tego, zdarzały się ale bardzo rzadko, tak jak przed pierwszą wojną światową, przerzuty specjalnych ładunków, do których wyznaczano tylko zaufanych i najbardziej doświadczonych przemytników. Ładunki te były w starannie zalakowanych opakowaniach wodoodpornych i nikt z przemytników nie wiedział, co znajduje się w środku opakowania. Zadaniem przemytników było tylko bezpieczne przeniesienie tych paczek przez granicę i przekazanie ich umówionemu odbiorcy. Na pewno wiadomo było tylko tyle, że odbiorcami tych paczek byli Żydzi z Częstochowy. Przy przekazaniu nienaruszonej paczki, która ważyła około dwudziestu kilogramów, przemytnik otrzymywał zapłatę w wysokości osiemdziesięciu złotych. Była to na owe czasy wysoka suma, zważywszy, że robotnik w kopali rudy żelaznej koło Częstochowy pracować musiał za taką sumę przez cały miesiąc…

Zdjęcie poglądowe.

...W bardzo oryginalny sposób przenoszono spirytus, tak zwaną „bryndkę", o której już wspomniałem. W całej okolicy rzeźnicy i chłopi po uboju świń, pęcherze moczowe, zwane tutaj powszechnie „macherzynami" nadmuchiwali powietrzem i nadmuchane na kształt balonów suszyli na powietrzu. Tak spreparowane pęcherze świńskie sprzedawali przemytnikom w ceniepięćdziesiąt groszy za sztukę. Pęcherze te stanowiły pojemniki na spirytus. Każdy przemytnik. miał zawsze w zapasie kilka takich pęcherzy. Idąc za granicę, zwijał w małą paczuszkę cztery lub pięć pęcherzy, które zazwyczaj miały pojemność cztery do pięciu litrów każdy. Waga pustych pęcherzy była znikoma i bez żadnych kłopotów można je było przenieść. Tam, za granicą na melinie, napełniano pęcherze spirytusem, zawiązując wlew mocno sznurkiem. W taki sposób powstawał szczelny, spory balon wypełniony spirytusem. Następnie wypełnione balony obszywano jutowym workiem. Tak przygotowane pęcherze pakowano w plecaki z worka zgodnie z wypraktykowaną_ już zasadą: trzy lub cztery jako plecak i dwa największe pojedynczo jako „boki". W całym ładunku mieściło się ponad dwadzieścia litrów spirytusu….

Zdjęcie poglądowe

...Zastanawiającym jest fakt, że w okresie międzywojennym uprawiano tu przemyt przez całe dwadzieścia lat i straż graniczna nie była w stanie uporać się z tym procederem. Złapanie przemytników na gorącym uczynku było bardzo rzadkie. Zdarzały się czasem „rozbitki" i nawet przy wielkiej strzelaninie, bowiem wiedzieć należy, że straż graniczna robiła ze swych karabinów użytek.

Zdjęcie poglądowe

Za cały okres międzywojenny w czasie rozbitek postrzeleni byli : Szyja Władysław (Turek), Jankowski Antoni (Reczek). Były to postrzały ciężkie ale nie śmiertelne. Poza tym w czasie rozbitek byli wyłapywani pojedynczy przemytnicy. Stawali oni przed sądem i otrzymywali dość łagodne wyroki, z reguły kilkanaście dni aresztu lub kary grzywny, której nie płacili, więc zamieniano im ją również na odsiadkę w areszcie. Wynika z tego, że granica zachodnia na Górnym Śląsku była słabo strzeżona. Być może miało to związek z nieszczęsną autonomią terenów przygranicznych i lasów magnata niemieckiego ze Świerklańca, którym był książę von Donersmarck, a przez które to wiodła trasa przemytnicza. Pomimo, że tereny te i lasy były w Polsce, to jednak władze polskie nie miały tam możliwości pełnej kontroli. Całą służbę leśną stanowili tu z zasady Niemcy, którzy nie podejmowali żadnych działań przeciwko przemytnikom, a wprost przeciwnie, im sprzyjali. Były więc tutaj dobre warunki dla przemytu….

Zdjęcie poglądowe

Na podstawie:

Źródło: „Rany i Blizny Małej Ojczyzny” , aut: Józef Bakota, Warszawa 2000r.

Zdjęcia:

https://audiovis.nac.gov.pl/

https://fotopolska.eu/

https://polska-org.pl/

 

                                     XXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXX

 

Część I

Fragment pracy p. Józefa Bakoty, byłego mieszkańca miejscowości Rudnik Mały. Jego wspomnienia to ok. 400 stron maszynopisu zatytułowanej „Rany i Blizny Małej Ojczyzny”. Zacytowene fragmenty pochodzą z zaprzyjaźnionej strony:

 https://www.facebook.com/kamienicapolska.okolice

…Zaraz po ustabilizowaniu się granicy poczęto przecierać szlaki i sondować najdogodniejsze trasy pieszego dojścia do granicy niemieckiej przez lasy. Wkrótce też ustalono relację cen różnych towarów między Polską i Niemcami. Jak zwykle do przemytu namawiali miejscowi Żydzi, którzy od dawna byli tu stałymi odbiorcami przemycanych towarów. Oni to, jak zwykle ustalili listę tych artykułów, które opłacało się przemycać z Niemiec do Polski. Ustalono też, że najdogodniejszą miejscowością po niemieckiej stronie, do której można docierać lasami, będzie niewielka osada o nazwie Tworóg.

W lewym górnym rogu Urząd Celny w Tworogu

Skaperowano tam mieszkańca tej miejscowości o nazwisku Schlegier, który bardzo chętnie zajął się organizacją dostawy towarów przeznaczonych dla przemytu, czując w tym własną dużą korzyść. U Schlegiera w Tworogu była główna baza zaopatrzenia i jednocześnie baza noclegowo - wypoczynkowa przemytników. Początkowo w małym zakresie, a w miarę upływu lat, baza się powiększała. W tym celu Schlegier na zapleczu swojego domostwa wybudował specjalne pomieszczenia na magazyny i dla noclegów przybywających tu przemytników. Były dwie grupy przemytników, zaopatrujących się u Schlegiera.

Na żółto Tworóg oraz okolice z której pochodzili opisani przemytnicy

Jedna grupa z Rudnika Małego, licząca około pięćdziesięciu osób i druga grupa z Siedlca, licząca około trzydziestu osób. Zdarzało się czasem, że w bazie u Schlegiera nocowało jednocześnie ponad pięćdziesiąt osób. Oczekiwali oni na zamówione artykuły, a czasem na odblokowanie granicy przez polską straż graniczną. Zrozumiałe jest zatem, że ludzie ci musieli mieć gdzie spać, co jeść i załatwiać swoje podstawowe potrzeby. Musiały być stworzone dla nich jako takie warunki. Na zapleczu w kilku pomieszczeniach ustawione były prowizoryczne prycze do spania i proste podstawowe meble jak: ławy i stoły. Pobyt na tej „Melinie" ograniczano do minimum i tylko z powodu niezbędnej konieczności. Przebywanie tak wielkiej ilości osób w zabudowaniach Schlegiera i stała ich rotacja nie dawały się ukryć przed oczami sąsiadów i miejscowymi władzami łącznie z żandarmerią niemiecką, tak zwanym „Schupo". Władze niemieckie wiedziały dość dobrze o powiązaniach Schlegiera z polskimi przemytnikami, ale przymykały na to oczy, nie czyniąc żadnych trudności swojemu mieszkańcowi w handlu z nimi.

 

Zdjęcie poglądowe. Wóz z kontrabandą.

Miejscowa policja niemiecka zabraniała tylko ostentacyjnego wałęsania się przemytników po miasteczku i wymagała takiego zachowania, aby nie rzucało się to w oczy miejscowej ludności. Dlatego też w przypadku oczekiwania przez kilka dni w ciasnych i prowizorycznych warunkach było to dla przemytników dość uciążliwe, a dla młodych ludzi bardzo nudne. Aby skrócić ten czas grano w karty, co było jedyną rozrywką w takich sytuacjach. Odżywiano się prowizorycznie, z reguły suchym prowiantem zakupionym w miejscowym sklepie. Do sklepu mogła wyjść tylko jedna, a najwyżej dwie osoby, które robiły zakupy za jednym razem dla wszystkich.

 

Zdarzało się czasem, że miejscowy żandarm przychodził do baraku, gdzie przebywali przemytnicy, jeżeli tam było dość głośno. Bywało często, że karciarze na wzajem się oszukiwali i z tego powodu wynikały awantury. Trzeba tu dodać, że grano w oko i nie tylko dla samej rozrywki, ale o pieniądze. Czasem w czasie takiej gry niektórzy przegrywali wszystkie pieniądze przeznaczone na zakup towaru do przemytu. Wtedy pozostało im tylko zaciągnięcie pożyczki od wygranych kolegów albo wracanie do domu pusto. Mimo takich przykrych doświadczeń, hazard miał swoich stałych miłośników, których nie zniechęcały te przykre doświadczenia. Przemytnicy, oczekując na melinie w Tworogu, żyli tam bardzo prymitywnie. Z reguły nie myli się, nie golili i spali w ubraniach, jakie mieli na sobie. Były one bardzo nędzne i przystosowane do przedzierania się przez leśne chaszcze w czasie nocy. Z tego też powodu osoba przemytnika wyglądała dość niechlujnie, a nawet odrażająco i po wyjściu z meliny na ulicę, rzucała się w oczy i była natychmiast rozpoznawana przez miejscowych ludzi, a zwłaszcza przez dzieci.

Przy pojawieniu się takiego osobnika na ulicy, dzieci robiły zbiegowisko. To było też częstym powodem do interwencji miejscowej policji niemieckiej. Nie było jednak nigdy takiego przypadku, aby policja niemiecka z tych powodów aresztowała polskiego przemytnika. Widocznie działalność ta była korzystna dla państwa niemieckiego. Być może miejscowa władza czerpała też korzyści z tego przemytniczego procederu. Na kwaterze u Schlegiera w Tworogu, jeżeli nie trzeba było oczekiwać na dostawę artykułów , nie tracono bez potrzeby czasu. Przygotowywano zaraz ładunki, plecaki i tak zwane "boki", w zależności od rodzaju towarów do przeniesienia.

 

Obszywano nogi jutowymi workami, co było wielką umiejętnością, której zanim zostało się przemytnikiem, trzeba było się nauczyć. Od tego bowiem zależało bezpieczne i w miarę o najmniejszym wysiłku piesze przebycie w ciągu jednej nocy przez lasy odległości około czterdziestu kilometrów z ładunkiem, wynoszącym około trzydziestu pięciu kilogramów. Był to bardzo wielki wysiłek i do tego trzeba było mieć odpowiednią kondycję. W kierunku do Niemiec szło się we własnym obuwiu przeważnie za dnia, tak, aby granicę przekroczyć po zapadnięciu zmroku. Noc była przeznaczona na spanie i wypoczynek. Cały dzień był przeznaczony na przygotowanie ładunków i robienie przemytniczych łapci. Tylko w takim obuwiu wracało się z powrotem. To pozwalało iść w miarę bezszelestnie, nie ocierając nóg o twarde skórzane buty.

 

Na podstawie doświadczeń stwierdzono, że przebycie tej trasy w nocy w normalnym obuwiu, jakie wówczas noszono i przy tym obciążeniu, było niemożliwe. Wymyślono więc jednorazowe przemytnicze łapcie, które wyśmienicie zdawały egzamin. Wymyślono również w jaki sposób należy przenosić ciężary, aby było to najmniej uciążliwe, a zarazem praktyczne do natychmiastowego odrzucenia w przypadku pogoni przez straż graniczną. Każdy ładunek był podzielony na trzy części. Główną częścią był plecak z szelkami, uszyty z worka. Oprócz plecaka były z przodu dwa boki tak zamocowane, aby w przypadku pogoni można je było błyskawicznie odrzucić, a tym samym zmniejszyć ciężar ładunku i uciekać już tylko z samym plecakiem. W przypadku, gdy i to nie pomagało w ucieczce, zrzucało się również i plecak, aby tylko nie dać się złapać. Takie sytuacje zdarzały się dość często i to również zostało wypróbowane w praktyce...

Na podstawie:

Źródło: „Rany i Blizny Małej Ojczyzny” , aut: Józef Bakota, Warszawa 2000r.

https://www.facebook.com/kamienicapolska.okolice

Zdjęcia:

https://audiovis.nac.gov.pl/

https://fotopolska.eu/ 

https://wielkahistoria.pl/